Zimowy sen jest ostatnim. Jeżeli się w nim spokojnie zapadniesz, czeka cię wiosna. Jeżeli koszmary wybudzają cię z niego, utknąłeś.
– Etel Møller
Obudził się z trudem łapiąc oddech. Śniło mu się, że śnieg padał na jego twarz. Zimny i lepki. Zaklejał oczy i wdzierał się do ust. Czuł jakby ktoś dociskał nad nim lodowatą klapę, jak wieko trumny. Wydostał się ostatkiem sił. Zawsze okazywało się, że to był tylko sen. Znów ten sen.
Tymczasem okno było naprawdę oblepione śniegiem, oprócz niewielkiego fragmentu przez który, jak w kajucie statku, było widać kawałek świata. Za oknem wirował śnieżny pył.
Zaparzył sobie kubek kawy. Usiadł w jej oparach i przetarł oczy wymuszając ziewnięcie. Był męczony, jak zwykle. To zmęczenie trzymało go latami i nie był pewien, kiedy zaczął się z nim zmagać. Najpierw sypiał kiepsko, a potem niepostrzeżenie jego życie stało o tym, że nigdy nie czuł się wypoczęty. Spał jak zając – słyszał wszystko, więc niby spał, a jednak nie. Ratowały go nieplanowane drzemki w ciągu dnia. Jak dzisiejsza. Wrócił zmarznięty, usiadł na chwilę w fotelu i tak przysnął w butach i w kurtce. Drzemki byłyby przyjemnością, gdyby nie to, że większość miała taki sam finał. Brutalnie przerywał je koszmar, w którym śnieg zaklejał mu twarz.
Czasami budził się z krzykiem.
Nie na żarty wystraszył kobietę, z którą kiedyś był. Uspokajał ją, że to tylko zły sen, ale histeryzowała. Dla świętego spokoju poszedł do lekarza. Jedyne, co zapamiętał z tej wizyty to komentarz o bezsenności i rozruszniku serca „Śpi pan czy nie, a dzwon w piersi bije„. Z czasem ta idiotyczna uwaga doktorka stała się faktem – serce biło miarowo niezależnie od tego, ile czasu spał. Zresztą gruntownie przebadał się i zaliczył wizyty u specjalistów, od neurologów po tych od zaburzeń snu. Zażywał przez jakiś czas leki, a nawet dał się zaciągnąć na zajęcia z medytacji. Raz było lepiej, a raz gorzej. Podczas tych czterech lat, kiedy próbował coś z tym zrobić zdarzało się, że przespał w nocy pięć godzin kamiennym snem, które działały jak paliwo na następne dni. Badania wskazywały, że powinien się udać do psychologa. Uważał, że to absurd. Jeżeli on sobie sam nie potrafi poradzić ze sobą, jak można zakładać, że ktoś obcy to zrobi?
Zdarzało się, że nawet na miesiąc problem usuwał się w cień, ale potem wracał. Teraz czuł, że wzbiera w nim niepokój.
Oddzwonił do kilku osób, sprawdził skrzynkę mailową, zjadł zupę z puszki i poszedł do baru.
Styczeń tego roku był mroczny.
Nawet śnieg wieczorem zapadał się w szarość. Silny wiatr podpijał odgłos wzburzonego oceanu. Ten bił o skały, jak rozjuszony byk przed corridą. Szedł powoli. Przypominało to mozolne przedzieranie się przez swoją świadomość. Niekiedy chciał się przez nią przewiercić i dowiedzieć się, skąd pojawia się ta bezsenność. Niestety była jak ocean – odczuwał jej obecność, ale nic z tego nie wynikało.
Jeszcze nie zamknął za sobą drzwi w barze, a już usłyszał:
– Hej, Aron, zaraz do ciebie przyjdę.
Dał znak „ok” i usiadł przy stoliku obserwując żywą gestykulację Marka i parę wpatrzonych w niego turystów:
– Czy wyobrażacie sobie, że tutaj nie było żadnej drogi? Null. Dopiero w 2004 roku powstał tunel, którym tu dotarliście. Wcześniej musieliśmy pokonywać góry, aby dojść do najbliższej miejscowości albo dotrzeć do brzegu. Wyobrażacie to sobie?! Listonosz tu docierał co trzy tygodnie z listami.
Cdn.